Negatywne wybory.

Zakładam, że dla Was głosowanie na zasadzie „zagłosuję przeciwko temu kogo bardziej nie lubię” jest sytuacją niewygodną i bardzo by chciało się jej uniknąć. Niestety, aktualna scena polityczna nie daje takiej możliwości i część z nas będzie głosować na kandydata czy też partię, która nas mniej drażni.

To, że wybór dokonywany w oparciu o kryterium negatywne (tak je nazwę) jest zawsze zły, wiadomo. Jednakże bardziej irytujący dla mnie jest niesmak jaki odczuwam, gdy sytuacja mnie zmusza do głosowania w taki sposób. Przyczyną niesmaku jest to, że głosując w tenże sposób, nie możemy przedstawić swoich argumentów, pobudek, które przemawiały za podjęciem naszej decyzji. W związku z tym partie polityczne i ich członkowie odczytują oraz prezentują publicznie  nasz głos jako wyraz stuprocentowego poparcia dla prowadzonej przez nich polityki.

W rzeczywistości nasz głos nie jest wyrazem stuprocentowego poparcia, ale o tym wiemy tylko my – Ci, którzy wybrali mniejsze zło.

Czy politycy muszą interpretować nasz głos w ten sposób? Nie, nie muszą. W moim przekonaniu lepszym wyjściem byłoby uznanie tego za wyraz „zaufania”. Nadal jest to mijanie się z prawdą, ale odległość jest zdecydowanie mniejsza. Wyborca zaufał – jak to rozumieć? W prosty sposób – „okey, masz mój głos, wykorzystuj go dla poprawienia naszej sytuacji, ale nie myśl, że go nie cofniemy jeżeli nas oszukasz i zajmiesz się wyłącznie pomnażaniem swojego dobra”. Twierdzę, że pojęcie zaufania jest bardziej adekwatne w tej sytuacji, gdyż zaufanie łatwiej utracić. Twardy elektorat będzie popierał i czynić tak będzie zawsze. Ci, którzy więcej analizują, wsłuchują się z uwagą w wypowiedzi polityków i nie noszą barw plemiennych, są tymi, o których trzeba walczyć, gdyż ich „zaufanie” może zdecydować o wygranej lub przegranej. Choć jak widać po wyborach prezydenckich – walczyć o zaufanie trzeba przez całą kadencję, nie zaś jej ostatnie dwa miesiące.